Oskar Żyndul

To wszystko jest także wspomnieniem z Grochowa

Data napisania

2024

0

 

Mroźne poranki, niebieskie drzewo, Loco promocje, chłopak na wózku, który w pięćset dwadzieścia trzy trzyma brodę na dłoniach, jakby się do kogoś wdzięczył, turkus kardiologii na Szaserów, wyprawy w chaszczo-beton Koziej Górki, skręt w prawo w Podolską przez tory tramwajowe, wiecznie wkurzona ajentka Żabki pod domem.

 

Nie wiedziałem, że tak będzie. Pamięć nie jest sznurkiem, książką, ogrodem, tabelą w SQL-u. Pamięć jest zupą, źle zmiksowanym kremem z dyni, z kawałkami marchewki i ziemniaka, jest płytkim jeziorem o mętnej wodzie, zalewem, w którym kryją się ruiny poświęconych parków, dróg i kościołów. I resztki pajęczyn.

 

To (nie) jest po kolei. Można skakać. Można się potknąć, rozbić sobie głowę.

1

 

Miałem sześć lat, mieliśmy malucha, tata miał znajomych gdzieś przy Wspólnej Drodze, znajomi mieli syna. Wiszący neon Universamu zwiastował miasto.

 

Potem mi się wydawało, że to było gdzie indziej.

Widok na komin 6, fot. Oskar Żyndul, Warszawa, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Widok na komin 6

2

 

Płyty chodnikowe zmieniają kształty. Kwadraty niby porzuciliśmy w latach dziewięćdziesiątych, by całym narodem podjąć dzieło pokrycia trzystu dwunastu tysięcy kilometrów kwadratowych Polski kostką Bauma.

 

Ale wiecie, jak jest. Wyślesz statek kosmiczny na Alfa Centauri, żeby doleciał za sto lat, a za pięćdziesiąt prześcignie go szybszy, wysłany czterdzieści lat później.

 

Kostka Bauma też nie zdążyła pożreć wszystkiego i nie pomogły jej nawet fundusze europejskie, bo oto nadeszło nowe — grube, podłużne płyty z kamienia. Zrymowały mi bulwary wiślane z placem Szembeka. Na parkingu pod King Crossem wyluzowana kostka nadal grzechocze pod kołami samochodów.

 

Nie pamiętam Szembeka sprzed fioletowych lampionów, fontann i wiecznie obsiedzianych ławek. Jestem nietutejszy.

3

 

Pod tramwaj wpadłem zupełnie gdzie indziej, ale właśnie skręcając w Podolską, najlepiej pamiętam uderzenie i ból towarzyszący najszczęśliwszemu ocaleniu mojej dorosłości. Mniejsza o żebra i inne pęknięcia, zrosły się wzorowo. Jeśli pamięć jest gdzieś w ciele, a nie tylko w głowie, nienaturalny skręt szyi towarzyszący próbie sprawdzenia, czy z pętli Gocławek nie rusza wielotonowy taran gotowy zmielić mojego szrota w katastrofę, musi być najbliższy wspomnieniu tego wieczora, który skończył się na SOR-ze w zupełnie innej dzielnicy, przez co nie ma dla niego tutaj miejsca.

4

 

Ale jest miejsce dla innego SOR-u, tego jednego. SOR-tecy, kwintesencji wszystkich SOR-ów, skrystalizowanego typu idealnego SOR-ów mojej pamięci. SOR-u szpitala na Szaserów. Szpitala, w którym umarł mój ojciec.

 

To było ważne. Ważkie. Ciężkie. Zostało wgniecenie, które powoli zanika. Ale pierwotny kształt nigdy nie wróci.

 

Mam w szufladach, kieszeniach, fałdach skóry na potylicy poukrywane karteczki zapisane drobnymi literami. Wspomnieńka letniego tygodnia w środku dwa tysiące piętnastego roku. Tygodnia jarzeniówek i szumu, tygodnia bez słońca, tygodnia bez końca. Mam cały folder na dysku sieciowym. Nie chcę tam zaglądać.

 

Kiedy na zmianę stoję i kucam pod śliską ścianą pokrytą turkusowym akrylem (na korytarzu nie ma ani jednej ławki, ani jednego krzesła), w uszy wwierca się buczenie starych jarzeniówek, oczy męczy nieustające migotanie. Jest pierwsza w nocy. Na oddziale tylko personel medyczny i my – zbici w ciasną grupkę, zawieszeni między nieustępliwym przerażeniem i nadzieją.

 

Wzywa nas lekarz. Zakłopotany, ciągle odwraca wzrok. Mówi beznamiętnym głosem, nie daje nadziei. Serce bije samo, oddycha respirator. Brak reakcji źrenic na światło. Zobaczymy. Rokowania — złe. Możecie tam wejść.

 

Boję się. Za dużo filmów i seriali, w których wizyta w szpitalu jest pretekstem do nagłych zwrotów akcji angażujących wykresy asystolii. Patrzę na niego i zastanawiam się, czy tam w środku jest jeszcze człowiek. Gdzie jest świadomość, kiedy obumierają kolejne fragmenty mózgu.

 

Nie boję się, że umrze. Boję się, że przy tym będę.

Widok na komin 1, fot. Oskar Żyndul, Warszawa, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Widok na komin 6

5

 

byłem tam nie raz
przedtem i potem
z kłuciem w sercu

6

 

Chodzę i szukam tylnej ściany miasta. Tych pleców pięknej komody z litego dębu, których nie widać, więc można je wyciąć z najtańszego paździerza. Tego przejścia między ślepą ścianą domu a płotem nielubianego sąsiada, którym prześlizgnie się najwyżej kot, zastawionego workami zbutwiałych liści, resztkami terakoty z przedostatniego remontu, kolekcją zardzewiałych szpadli bez trzonka.

 

Żeby się tam dostać, trzeba znaleźć jakiś koniec, linię, granicę. Krawędź asfaltu, tory kolejowe z tabliczką Nieupoważnionym wstęp wzbroniony, rury doprowadzające gorącą wodę z Ciepłowni Kawęczyn.

 

A potem trzeba zrobić krok naprzód.

 

Tutaj, widzicie, mamy otulinę miasta. Tylne drzwi Warszawy, korytarz techniczny. Tu odstawiamy wszystkie wysokie trawy, których nikt nie chce kosić. Tu odstawiamy kopcące kominy, zmęczone pociągi, panów kolejarzy, którzy za często mówią kurwa mać. Tu, za tory, obok aresztu dla kobiet, w trzy bloki odstawiliśmy kiedyś tych, obok których nikt nie chce mieszkać, tych, których nauczyliśmy się nazywać patologią. Dojazd na ich koniec świata zapewniał autobus o numerze zaczynającym się na jakąś cyfrę, już nie pamiętam, bo kto by pamiętał autobus jeżdżący dwa razy dziennie na koniec świata.

 

Byłem tam za późno, było już pusto. Nie poznałem tych ludzi. Nie zobaczyłem klęski polityki społecznej, nie wsiadłem do autobusu, który podobno jeździł bez ludzi przez parę miesięcy, bo zapomnieli go skasować po wyprowadzce mieszkańców Dudziarskiej.

 

Byłem tam patrzeć na zamurowane okna do piwnicy, ogryzki huśtawek, zaspawane drzwi klatek schodowych. I trawy.

7

 

Nad tym wszystkim i na to wszystko ten komin. Komin jest strażnikiem opłotków. Nie widzisz go od razu, nie widzisz go cały czas. Ale pomyśl o nim, rozejrzyj się, a zaraz się odnajdzie.

 

Oblizuję szpatułkę nad kuchnią. Oprócz mocno już odwodnionych pomidorów czuję wędzę, wędzność, dymność, inkrustowaną kapsaicyną. Oblizując szpatułkę, myślę o kominie. Nie patrzę na komin. Nie muszę patrzeć na komin. Jest tam. Wiem, że jest. Komin. Wskaźnik widoczności. Kotwica, zalotny mrugacz, pasiasty okopuszczacz.

 

Był tam od pierwszego dnia. Pierwsza rzecz za oknem, biało-czerwony tułów i… (czekajcie, muszę wstać policzyć) jego siedem par oczu. Czy jakoś tak, źle widzę. Większość mruga bez przerwy, dwa pozostają niewzruszone. Nie łzawią.

 

Jeśli któregoś dnia wstanę z łóżka, nie zobaczę komina, nie zobaczę mgły, która mogłaby wyjaśnić brak mrugania i brak pasków, będę wiedział, że weszli Ruscy. Ale nie weszli, a to miało być wspomnienie.

 

Mam Cię, Panie Kominie, panie kolego zza okna, zza barierki balkonu, zza parku Leśnika, mam Cię na więcej niż trzydziestu sześciu klatkach, więcej niż całym filmie. Patrz, cały film tylko dla Ciebie, jakbym Cię lubił. Może nawet. Złapałem Cię w każdej porze roku, w śniegu, słońcu, we mgle i pod tęczą. W bieli, żółci i zieleni. Mam Cię nawet w podczerwieni.

Widok na komin 5, fot. Oskar Żyndul, Warszawa, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Widok na komin 5

8

 

A jeśli pracujesz albo uczysz się w innej dzielnicy, Grochów jest ci przystankiem, codziennym rytuałem wsiadania i wysiadania, jest mapą tras autobusowych w twojej głowie, wnętrzem tramwaju, rozmazanym szarym świtem za szybą odbijającą światło jarzeniówki. Jest tłokiem przy drzwiach, ostrym zimowym słońcem, letnim zachodem Księżyca nad miejscem, w którym spotykają się tory tramwajowe.

 

Dziewięć, dwadzieścia cztery, sto czterdzieści trzy, sto czterdzieści osiem, sto osiemdziesiąt osiem, pięćset dwadzieścia trzy. Rzadziej trzy, sześć, sto dwa, sto dwadzieścia pięć. Nie zapomnij o eN dwadzieścia cztery. Nie zapomnij o nocnych powrotach.

 

Metro zawsze będzie jutro.

9

 

Dziadek Edek to na Szembeka jeździł konie sprzedawać, a babcia Jasia jeszcze jajka tam potem woziła — słyszę kiedyś od matki albo matki matki, nie pamiętam. Słyszę to wspomnienie, piszę wspomnienie wspomnienia. Różnie się zakotwiczam. Jestem nietutejszy.

10

 

Spotkałem na Wiatraku kolegę z harcerstwa, co to go dawno nie widziałem, z jakąś ekipą właśnie zbierał szpej z kostki Bauma pod Universamem. Coś tam sobie gadamy, co u ciebie, co tu robisz, idziemy na działkę do Oli czy tam Ali. Ale jaką działkę — pytam typa. No tam za torami działki takie są, nie wiedziałeś? No nie wiedziałem. To weź może wpadniesz, ognisko robimy, gitarę mamy, weź gitarę, coś pogramy.

 

I tak mi się odkryła Kozia Górka, unikatowy typ puszczy (na skalę europejską). Trochę tam jest teraz zaorane, zbuldożerowane, zespychaczowane i wykarczowane, ale wtedy. O panie, wtedy.

 

Wtedy to było jak Tajemnicze złote miasta, dżungla jeżyn, wysokich traw, dzikich winorośli, bluszczu i nieprzycinanych od dekady krzaków, poprzeplatana resztkami płotów, betonowych słupków od płotów, działkowych baraków z materiałów różnorodnej trwałości. Można się było zgubić, można się było przestraszyć, można się było potknąć.

 

A teraz to nie można, teraz to nie ma. Zresztą nie wiem, muszę iść sprawdzić.

Widok na komin 7, fot. Oskar Żyndul, Warszawa, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Widok na komin 7

11

 

Można też na przykład na nielegalu się przebijać przez tory na Olszynce, w stronę Rembertowa, Teatru Akt, między bocznicami, garażami, stacjami napraw. I można to robić i pięć, i siedem razy, i trochę już popaść w rutynę, przestać się spodziewać. I za szóstym czy tam dziewiątym się nie spodziewać.

 

Usłyszeć zgrzyt i doświadczyć, być świadkiem, być obserwatorem, móc patrzeć na.

 

Nie każde wspomnienie jest wspomnieniem. Ja tego dobrze nie pamiętam. To wszystko jest wyparte, nadpisane przez listę zakupów przedświątecznych z dwa tysiące dwudziestego trzeciego albo nazwisko zapomnianego przez nauczycieli chemii chemika z Wikipedii. Nie wiem, nie mam dostępu do rejestrów swojej pamięci.

 

Ale jest zdjęcie. Leży na dysku, leży w szafie, wisi na Instagramie. Czasem się o nie potknę. Nie jest w stanie mi przypomnieć tego momentu. Ale widzę wnętrze wielkiego warsztatu naprawy pociągów, z kanałem jak w każdym warsztacie samochodowym, tyle że długim jak dwa składy EN57 złączone w trudzie wożenia zmęczonych ludzi z sypialni powiatu wołomińskiego. Światło jest niebieskie. Barierki są żółte.

 

Nie pamiętam tego. Pamiętam tylko zdjęcie. I niejasne wrażenie, że rozdziawiłem usta.

12

 

nie można myśleć o jednym, nie myśląc o drugim
śnić o jednym słońcu, gdy się pod nim stoi
gdy myślę o Bieszczadach pod tym pustym niebem
to wszystko jest także wspomnieniem z Grochowa

Oskar Żyndul — socjolog, badacz ilościowy, początkujący data scientist. Pisze głównie do szuflady, czasem krzyczy ze sceny na warszawskich slamach.

Chcesz podzielić się swoim wspomnieniem?

Kliknij i zgłoś tekst! Skontaktujemy się z Tobą, żeby omówić jego publikację.


Dostępność zbiorów

Zbiory są dostępne w ramach licencji Creative Commons BY-SA 4.0. Oznacza to, że możesz z nich korzystać, ale musisz wskazać autorstwo tekstu oraz jego źródło: Grochowskie Archiwum Społeczne. Szczegóły na temat licencji znajdziesz tutaj ⇒


Wzór przypisu

Oskar Żyndul, To wszystko jest także wspomnieniem z Grochowa, Warszawa 2024, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Powiązane

Odkrywaj grochowskie historie

Przejdź do zbiorów