Kinga Pańczyszyn-Liśkiewicz

U siebie. Pamiętniki grochowskie

Data napisania

2024

25 kwietnia 2024

 

Wysiadam ze 102, mijam cmentarzysko zabawek na naszym podwórku. Po wejściu do bloku pozdrawia mnie Maryja, wciąż wśród wielkanocnych jajek. Wchodzę zasapana na czwarte piętro. Przekręcam klucz. Zza drzwi wychyla się wąsaty nos. A chwilę po chwili cała szarobura kulka wychodzi na codzienny spacerniak. Ta kulka ma według pani weterynarz czterysta gramów nadwagi. Czasami kończy wędrówkę tuż przed schodami, czasami idzie poplotkować przez drzwi z kotami sąsiadki O., a kilka razy udało jej się zbiec piętro niżej.

 

Grochów to pierwsze miejsce w Warszawie, gdzie czuję się, jak u siebie. Zelda także. W śródmieściu przez ponad rok nawet łapy nie wystawiła za drzwi.

 

Czekam na nią spokojnie.

 

Otwieram komputer i zamawiam kolejne sadzonki, ale po lawendę wybiorę się do sklepu ogrodniczego na rogu Grochowskiej i Zamienieckiej. Ta ich jest duża i ma nasycone kolory. Jeszcze dwa–trzy tygodnie i będziemy mogły zacząć prace balkonowe. Mogły, bo tam, gdzie ziemia i rośliny, tam i Zelda.

 

Nasz balkon ulokowany jest pomiędzy dwoma wieżami: ta po lewej jest zwieńczeniem kościoła na placu Szembeka, prawa, hen za Wisłą, należy natomiast do Pałacu Kultury. Pomiędzy nimi, choć bliżej lewej, znajduje się Osiedle Młodych, na którym G., Zelda i ja mieszkamy od blisko 3 lat.

30 kwietnia 2024

 

Osiedle Młodych to zielony kompleks z lat sześćdziesiątych, gdzie latem sąsiedzi z parteru wystawiają na balkon telewizor i zapraszają na wspólne oglądanie Filmu balkonowego Łozińskiego, wszystkie zabawki w piaskownicy są wspólne, robimy sąsiedzkie garażówki, a rodzice skrzykują się i organizują dzieciom zakończenie roku szkolnego z balonami i muffinami. Mówimy sobie „dzień dobry” i podlewamy kwiatki podczas wakacji. Można narzekać na ludzi od szóstej rano przywiązujących swoje pupile do słupa pod Biedronką, aby płaczliwie ujadały, gdy oni buszują po dyskoncie. Można się kłócić o zasadność cotygodniowego koszenia trawników oraz sprzątanie psich kup. Ale to wszystko przestaje się liczyć, gdy kładę się spać i okazuje się, że jest tu ciszej niż w czterotysięcznej miejscowości, w której mieszkałam przez pierwsze szesnaście lat życia.

8 maja 2024

 

Po takich wyjazdach, jak zeszłotygodniowa majówka w Beskidzie Żywieckim, zastanawiam się, czy stolica ze zgiełkiem, prędkością i presją na pewno jest dla mnie. A jednak odkąd mieszkam na Osiedlu Młodych, odpowiedź na pytanie przychodzi mi łatwiej niż kiedyś. Warszawa mnie przytłacza, ale Grochów ze swoją zielenią, spokojem i sąsiedzkim „dzień dobry” jest jakby nie-Warszawą. To dla mnie idealna równowaga pomiędzy dostępnością miejskiego stylu życia a poczuciem lokalności.

10 czerwca 2024

 

Od trzech lat chodzę do tej samej szkoły jogi na Kordeckiego. To najwspanialsza szkoła w Warszawie, to w niej moja miłość do jogi rozkwitła ponownie, to tu zajęcia prowadzi A. i to tu zaczęłam stawać na głowie. W letnich miesiącach przenoszę się jednak na basen albo do parku Polińskiego. Odkąd temperatury w Polsce zbliżają się do tych sycylijskich, praktykowanie w nieklimatyzowanej sali z kilkunastoma osobami staje się dla mnie czymś nie do przeskoczenia.

 

W lecie park Polińskiego jest centrum mojego życia. Choć niewielki, służy zarówno jako miejsce do wylegiwania się w słońcu i w cieniu pod drzewem, na kocu z książką, praktykowania jogi, spacerów, small talków z cudzymi pieskami i jedzenia lodów. To ostatnie sprawia, że bywam w parku albo przynajmniej przez niego przejeżdżam prawie co dwadzieścia cztery godziny, choć co roku postanawiam sobie, że od czerwca do września mogę jeść lody nie częściej niż raz na dwa dni.

 

Nazywam się Kinga i jestem uzależniona od dobrych lodów gałkowych.

15 czerwca 2024

 

„O, wreszcie się ruszyło, powstawali z łóżek”. To pierwsze, co słyszę, wchodząc na bazarek przy placu Szembeka o dwunastej trzydzieści. Zdanie to wykaszlała pani sprzedająca truskawki do pana z czymś przypominającym przenośny lombard. Uśmiecham się do siebie. Choć wstałam o dziewiątej, to leniwie weszłam w sobotę – zrobiłam tosty francuskie z wegańskim skyrem, truskawkami, syropem klonowym i miętą, czyli bułkę w jajku, ale niech będzie trochę ą-ę. Zjedliśmy na balkonie. Podlałam całość kawą zbożową, a kwiaty biohumusem. Takie poranki to moje poranki. Jestem śpiochem, rozbudzam się powoli. Lubię poleżeć, czasami poczytać książkę.

 

Był taki czas, że ustawiałam milion budzików i próbowałam być poważnym, dorosłym człowiekiem. Dorośli ludzie wstają o siódmej, maksymalnie o ósmej. Nie ma co bezproduktywnie gnić w łóżku.

 

Później nie pozwalałam sobie spać do południa z innego powodu. Chowanie się pod kołdrą przed życiem nie pomaga w wychodzeniu z depresji i stanów lękowych.

 

Teraz daję sobie leniwe poranki w soboty, które mam wolne. Są takie tygodnie, kiedy to czekanie na nie trzyma mnie przy życiu, choć staram się, żeby nie było ich za dużo. A gdy okazuje się, że mam tyle czasu, że po wspólnym śniadanku oraz rozmowach z kwiatkami mogę wsiąść na rower i pojechać po zakupy na bazar, to już w ogóle jest git. Zapuściłam na Grochowie korzenie. Jeszcze kilka lat i będą sięgały tak głęboko, jak te należące do starodrzewów na naszym osiedlu. Mam ulubionego pana z piekarni, panią krawcową, panów od warzywek i owoców na targu oraz pana od oliwek, falafeli, muhammary i wszelakich past.

4 lipca 2024

 

Często zaskakuję samą siebie. Z moją wrodzoną niezdarnością i problemami z koordynacją ruchową, w wieku trzydziestu kilku lat, zaczęłam jeździć na deskorolce. Jeździć to może dużo powiedziane, ale próbuję. Utrzymuję równowagę, odpycham się, hamuję, a przy tym dobrze się bawię. Najlepiej wychodzi mi ta zabawa za starymi garażami przy torach kolejowych. Jest tam pusto. Mogę więc zapomnieć o wszystkich wiosnach, które noszę na barkach, i poczuć się jak Avril Lavigne w jednym z teledysków, które namiętnie oglądałam jako nastolatka.

 

Po skończonym treningu przechadzamy się z G. po osiedlu. Podziwiamy jego uroki. Czteropiętrowe bloki, przydomowe ogródki i dwupoziomowe garaże. Szukamy też balkonowych inspiracji. Komuś udało się wyhodować na balkonie las tropikalny z komarzycami sięgającymi balkonu sąsiadów mieszkających piętro niżej. Mam już cel na to lato.

10 lipca 2024

 

Odkryliśmy wspaniałą lodziarnię. Choć jest na tym nowym osiedlu, gdzie bloki wyglądają jak trzydzieści kopii puszczonych na drukarkę 3D, to będziemy ją odwiedzać. Lody o smaku kaszy manny z malinami to coś wspaniałego. Mam nowy przystanek na trasie rowerowej z biura. To ciekawe, jak ważne na mojej mentalnej mapie Grochowa są lokale gastronomiczne: lody, słodkości, kawiarnie, miejsca, w którym można zjeść dobre śniadanie albo dobry lunch. Po przeprowadzce ze Śródmieścia martwiłam się, że są tu trzy przyzwoite knajpy na krzyż. Teraz myślę, że to cały urok naszej okolicy. Z tymi trzema miejscami na krzyż łączy mnie lokalna więź, poznaję pracujące w nich osoby, a niektóre poznają mnie, mam swoje ulubione stoliki i pozycje w menu, czuję się jak u siebie.

19 lipca 2024

 

Na swoim balkonie poza kwiatami uprawiam pomidory i zioła. A w okresie międzywojennym rozciągały się tu połacie ziemi, na której chalucowie i chalucki uczyli się rolnictwa, hodowali drób i krowy. Kibuc Grochów był największym tego rodzaju przedsięwzięciem w tej części Europy. Młodzież żydowska przygotowywała się tu do emigracji do Palestyny.

 

Grochów skrywa w sobie wiele fascynujących historii, a ta jest dla mnie ważna z wielu powodów. Podlewam więc moje pomidory i myślę o życiu, które się tu wtedy toczyło, nie tylko o pracy na roli, ale też o burzliwych dyskusjach na temat zasad socjalizmu, o próbach orkiestry i grupy teatralnej, o kibucowych potańcówkach i o późniejszej trudnej historii, gdy kibuc był ważnym źródłem żywności dla ludności stłoczonej w warszawskim getcie. Myślę o życiu, które się tu wtedy toczyło i którego dziś nie ma.

1 sierpnia 2024

 

Mieszkanie tu miało być lekiem na całe zło, w tym na moje lęki, przebodźcowania i meltdowny. Ale to były jednak zbyt wygórowane oczekiwania. Dziś skończyłam kolejną psychoterapię, drugą od kiedy tu mieszkam, bo ani mieszkania, ani dzielnice nie leczą zaburzeń psychicznych. Nie są jednak zupełnie bez znaczenia. Tu mam powietrze, ciszę i zieleń. Żyję wolniej. Nie czuję się wyalienowana jak na dwunastym piętrze w centrum Warszawy, w bloku, w którym jedna trzecia mieszkań była wynajmowana na Airbnb.

 

Mam sąsiadów i sąsiadki, z którymi mówimy sobie dzień dobry, czasami rozmawiamy czy pomagamy sobie nawzajem. Jest B., która podlewa nam kwiatki, a czasami razem ze swoim synem pilnuje kota i P., który może pomóc, gdy całe życiowe zło skumuluje się w kręgosłupie piersiowym. I my, którzy pomagamy w napompowaniu opon w rowerach albo zamontowaniu lustra. Gdyby zabrakło mi archetypicznej soli, a z okolicy zniknęłyby Żabki, miałabym kogo o nią poprosić, choć pewnie trzy razy robiłabym w myślach próbę generalną. Nie dlatego, że nigdy nie widziałam sąsiadki, która mieszka obok, ale dlatego, że takie rzeczy zawsze mnie stresują. Myślę o nich bardzo dużo, układam w głowie scenariusze. To jeden z powodów, dla których na zbliżający się wielkimi krokami urlop znów udaję się w miejsca, gdzie ludzi jest niewiele.

 

Z wieczornym sierpniowym powietrzem dociera do moich uszu Taylor Swift, która dziś gra swój pierwszy z trzech w pełni wyprzedanych koncertów na Stadionie Narodowym.

1 września 2024

 

Dobrze, że ten tydzień dobiega końca. Przeleżałam go z zatkanymi zatokami, okropnym kaszlem i drapiącym gardłem. Przez pierwszą połowę pracowałam z łóżka, przez drugą kurowałam się na jutrzejszy wjazd do Berlina. A dziś, skoro wreszcie odetkał mi się nos, postanowiłam pójść do lasu. Tak, do lasu. Rezerwat Olszynka Grochowska znajduje się jakieś piętnaście minut pieszo od naszego domu. A od niedawna prowadzi do niego legalne, bezpieczne przejście. Koniec z dzikimi przeprawami przez tory. Dwa szlabany i jestem w innym świecie. Pachnie ściółką, gałęzie chrupią pod butami, a nad kanałkiem leżą konary drzew obgryzionych przez bobry. Co jakiś czas słychać odgłosy przejeżdżających pociągów, ale tonąc w zieleni, zapominam o mieście znajdującym się kilkaset metrów dalej. Wieczorami można tu spotkać dziki, a niezależnie od pory dnia pieski, choć znak na wejściu zakazuje ich wprowadzania.

29 września 2024

 

Nie mam dużo marzeń, ale kilka mam. Od jakiegoś czasu marzy mi się na przykład, że zamieszkamy kiedyś w Kolonii Praussa. Nigdy nie chciałam mieć dużego domu z jeszcze większym ogrodem na przedmieściach ani dwupoziomowego apartamentu w (wpisz dowolną nazwę dzielnicy) Residence. Ale kameralne domki PPS-owców przy ulicy Byczyńskiej to coś zupełnie innego. Stoją tam od lat dwudziestych, nie krzyczą, nie zabiegają o uwagę. Wpisują się w przestrzeń, zainteresowanym opowiadają historię. Zamknięte w prostokącie ulic Szaserów — Chłopickiego — Boremlowska — Żółkiewskiego swoim dworkowym stylem, urokliwymi balkonami i otaczającą zielenią zapraszają do innego świata. Ale co najważniejsze, ten świat nadal znajduje się na Grochowie.

 

Dziś zabrałam tam moich rodziców, którzy przyjechali spędzić z nami weekend. Ktoś mi kiedyś powiedział, że o marzeniach trzeba mówić na głos, więc mówię.

Ze Wspólnej Drogi, fot. Grzegorz Liśkiewicz, Warszawa, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Ze Wspólnej Drogi

3 października 2024

 

Nasza grupa osiedlowa na Facebooku to także grupa wszelakich wymianek. Można tam się wyposażyć w zabawki, kwiatki, ubrania, przeterminowane mąki, żarówki czy meble. Dziś na przykład złowiłam na niej trzy książki od sąsiadki L., w tym rozmówki polsko-hebrajskie i komiks Złote pszczoły o społeczności żydowskiej w międzywojennej Warszawie.

 

Ale te wymianki to dla mnie przede wszystkim okazja, żeby poznać osoby, które mieszkają obok mnie. Nie mam dzieci, więc nie przesiaduję na placu zabaw, który, szczególnie latem, jest centrum lokalnego życia. Nie mam psa, więc nie spotykam innych psiarzy podczas spacerów. Nie mam ogródka, więc nikt nie zagląda do mnie, gdy podlewam kwiatki. Sąsiadki i sąsiadów poznaję więc podczas posiedzeń członków spółdzielni, oddawania lub odbierania różnych rzeczy, albo gdy ich dzieci chcą mi sprzedać miętę przed domem.

28 października 2024

 

Co zrobić z wolnym poniedziałkowym porankiem, kiedy świeci słońce, a temperatura, mimo końca października, sięga kilkunastu stopni? Pobiegać w rezerwacie.

 

Rezerwat jest super, ale smutno mi za każdym razem, gdy jestem w pobliżu stacji Olszynka Grochowska. Smutno mi z powodu wszystkich drzew, które zostały wycięte podczas jej remontu, dziwnie goło tam teraz.

9 listopada 2024

 

Na facebookowej grupie Nasz Grochów ktoś ostatnio zapytał, jak się żyje na Grochowie. Odpowiedzi były różne, najbardziej spodobał mi komentarz, którego autor napisał, że mieszka się tu wspaniale, trzeba tylko znać kilka zasad. Wypunktował tam sześć czy siedem bardzo trafnych insightów o życiu w tej części Warszawy. Znalazł się pośród nich oczywiście alarm, który często uruchamia się w nocy na stacji Olszynka Grochowska i budzi mieszkańców oraz emocje pod postami: „Co tak znowu wyje”. I ja sobie wtedy pomyślałam, że takich insightów mam w głowie jeszcze kilka i że to chyba oznacza, że naprawdę czuję się tu jak u siebie. Po osiemnastu latach w Warszawie. Nareszcie.

Kinga Pańczyszyn-Liśkiewicz — z wykształcenia socjolożka. Zawodowo zajmuje się pozyskiwaniem funduszy dla organizacji społecznych. Mieszka na Grochowie z mężem i kotką Zeldą. Pisze o wszystkim, co ważne, do szuflady i nie tylko. Warszawę przemierza rowerem, a odpoczywa w górach.

Chcesz podzielić się swoim wspomnieniem?

Kliknij i zgłoś tekst! Skontaktujemy się z Tobą, żeby omówić jego publikację.


Dostępność zbiorów

Zbiory są dostępne w ramach licencji Creative Commons BY-SA 4.0. Oznacza to, że możesz z nich korzystać, ale musisz wskazać autorstwo tekstu oraz jego źródło: Grochowskie Archiwum Społeczne. Szczegóły na temat licencji znajdziesz tutaj ⇒


Wzór przypisu

Kinga Pańczyszyn-Liśkiewicz, U siebie. Pamiętniki grochowskie, Warszawa 2024, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Powiązane

Odkrywaj grochowskie historie

Przejdź do zbiorów