Liubov Kuidiba, rozm. przeprowadziła Justyna Szymańska

Grochów jest demokratyczny

Data powstania

Rozmawiała po ukraińsku Justyna Szymańska, Dom Sztuki, ul. Sztuki 17, lipiec 2025. Z ukraińskiego na polski tłumaczyła Ewa Pietraszek.

Wysłuchaj historię mówioną

 

Czy możesz powiedzieć, jak masz na imię?

Luba, albo Lubow. Luba to skrót.

 

A rok urodzenia?

1989.

 

O, taki sam jak ja. A miejsce urodzenia?

Urodziłam się w takim mieście – Równe. To miasto wojewódzkie. Ale dorastałam w Bursztynie. To bliżej Lwowa.

 

Aha. Urodziłaś się w Równem, ale…

A potem w młodym wieku się przeprowadziłam.

 

A jak długo już mieszkasz tutaj na Grochowie? Nie w Warszawie ogólnie, tylko na Grochowie.

I na Grochowie, i w Warszawie mieszkam… zapomniałam nazw ukraińskich miesięcy. We wrześniu miną dwa lata.

 

Aha, dwa lata. Na Grochowie, okej. To taka część wstępna, taka po prostu „metryczka”. A jak określasz swoją przynależność narodową? 

Ukrainka.

 

A jakimi językami się posługujesz? I jaki jest twój język ojczysty? Albo języki ojczyste?

Mam jeden język ojczysty – ukraiński. Dobrze znam rosyjski, bo przez jakiś czas mieszkałam w Charkowie. I tam już jako dorosła zaczęłam też mówić po rosyjsku, później po angielsku, a teraz uczę się polskiego.

 

A jakiego języka albo jakich języków używasz na co dzień, z kim i w jakich sytuacjach? Czy to się jakoś różni?

Na co dzień mówię po ukraińsku w pracy, bo teraz pracuję zdalnie w ukraińskiej firmie. A od pół roku mieszkam z mamą, więc chociaż widzimy się rzadko, bo rano wychodzi do pracy, wieczorem wraca, to też rozmawiamy po ukraińsku. Też z przyjaciółmi, którzy zostali w Ukrainie, ale to już rzadziej i raczej przez telefon. Albo z koleżanką, która teraz jest na urlopie macierzyńskim, też pracuje zdalnie, to gadamy przez wideo, pomaga mi z polskim. Więc ukraiński, to chyba tak – to język, którego używam najwięcej. Ale mam tu chłopaka, Polaka, i od mniej więcej roku przeszliśmy na polski. No, ja przeszłam na polski, a on – z angielskiego, bo wcześniej rozmawialiśmy po angielsku.

 

Aha. On nie znał ukraińskiego, a ty nie znałaś wtedy polskiego?

Tak, tak. 

 

Więc teraz codziennie najczęściej używasz ukraińskiego?

Teraz tak. A wcześniej, kiedy pracowałam w zagranicznej firmie, to więcej komunikowałam się po angielsku. A teraz – ponieważ i praca, i życie codzienne – to głównie po ukraińsku. Tak z 50/50, jeśli chodzi o życie prywatne, nie o pracę. Bo też spędzam dużo czasu na Mirowie, gdzie mieszka mój chłopak.

 

To Wola, tak?

Tak, to Wola.

 

Są jakieś sytuacje, w których używasz języka polskiego?

Tak, teraz pierwsze co mi przychodzi do głowy, to chodzę teraz na kurs języka polskiego, technicznego. Tam wszystko jest po polsku. Plus w życiu codziennym – jeśli idę do sklepu, coś kupić, to też po polsku. Teraz też szukam pracy, więc komunikacja… no, głównie pisemna, ale czasem dzwonią rekruterzy, to rozmawiam po polsku, staram się. Biorę też udział w programie mentorskim z pisania po polsku — właśnie skończyłam swój pierwszy tekst po polsku. 

 

Czy jeszcze czasem używasz języka rosyjskiego?

Nie, rosyjskiego już nie pamiętam, kiedy ostatnio używałam.

 

Jak się czujesz, mówiąc po ukraińsku w miejscach publicznych? Na przykład w sklepie, w przychodni, w urzędzie, tutaj w Polsce.

W Polsce w przestrzeni publicznej staram się mówić po polsku, bo to mi pomaga, po pierwsze – uczyć się języka. Po drugie, choć czasem był taki stres: „czy mnie zrozumieją?”, może lepiej po angielsku. Ale jak spaceruję z przyjaciółmi albo z mamą, to rozmawiamy po ukraińsku. I… nie wiem, ogólnie nie czuję… Teraz mój ukraiński kojarzy mi się bardziej z przestrzenią prywatną, i oczywiście jest to dla mnie naturalne. Dużo łatwiej mi mówić po ukraińsku niż po angielsku czy nawet po polsku.

quote

W Polsce w przestrzeni publicznej staram się mówić po polsku, bo to mi pomaga.

A czy jakoś przekazujesz swój język ojczysty przyszłym pokoleniom?

Nie bardzo, mam tylko kota. Mam siostrzenicę, ale ona już mówi dwujęzycznie, czasem po polsku.

 

A uważasz, że to ważne – przekazywać język ojczysty przyszłym pokoleniom, szczególnie w warunkach migracji?

To dobre pytanie. Myślę, że zupełnie inaczej bym to widziała, gdybym miała własne dzieci. I to byłoby duże wyzwanie – z jednej strony chęć asymilacji… znaczy, żeby dzieci nie miały problemów tutaj, a z drugiej – przekazanie im miłości do języka ojczystego. Ogólnie uważam, że to bardzo ważne. Ale mam też ogólne zainteresowanie językami – jak one działają, skąd się biorą, jak uczymy się mówić. 

Myślę, że to ważne, ale musi być równowaga. To zależy od tego, jaki mamy cel: czy chcemy, żeby dzieci się zakorzeniły w nowym społeczeństwie, czy chcemy wracać. To naprawdę dużo zmienia. Poza tym, taka mała uwaga: w Ukrainie nie ma aż takiego dużego językowego zróżnicowania – jeśli nie liczyć historycznej dwujęzyczności. A tutaj w Polsce zauważam, że jest bardzo małe zróżnicowanie językowe, i znajomi Polacy często nie rozróżniają ukraińskiego i rosyjskiego. Dlatego, jeśli już miałabym zostać w Ukrainie, to chciałabym, żeby ukraiński był bardziej słyszalny niż rosyjski w przestrzeni publicznej i żeby budził większy szacunek. I żeby osoby mówiące po ukraińsku ten szacunek też dostawały.

 

Teraz chciałam zapytać o Grochów. Szczególnie o Grochów i o twoje doświadczenie życia tutaj. Jak długo mieszkasz na Grochowie? Dwa lata, tak?

Tak, no prawie dwa lata.

 

Jak przyjechałaś do Polski, to od razu trafiłaś na Grochów?

Tak, tak, tak. Jeśli nie liczyć krótkiego pobytu, bo przyjechałam tutaj, jak zaczęła się pełnoskalowa inwazja, ale zatrzymałam się wtedy w Warszawie tylko na miesiąc, w centrum miasta. A teraz, kiedy już świadomie podjęłam decyzję, że się przeprowadzam – to od początku był Grochów.

 

Dlaczego Grochów?

Prawdę mówiąc nie miałam wtedy dużego wyboru. Mieszkałam wtedy jeszcze w Kijowie, a z mieszkaniem pomagała mi mama, która wtedy też mieszkała na Mirowie, w centrum. I ponieważ mam kotkę, to też nie było łatwo coś znaleźć. Tak się po prostu złożyło, że znajomi Ukraińcy właśnie wyprowadzali się z tego mieszkania, i tak zdalnie je znalazłam. Przyjechałam tu na pół roku, a potem tak przedłużałam pobyt co pół roku. Właścicielka mieszkania była dość elastyczna, jeśli chodzi o zwierzęta i krótkoterminowe wynajmy. I cena za metr była niższa.

 

Czyli tu się osiedliłaś z Kijowa, tak?

Tak, przyjechałam z Kijowa. Kiedy zaczęła się pełnoskalowa wojna, to jeszcze mieszkałam w Charkowie, ale potem trochę mnie nosiło po Europie i po Ukrainie, i na rok osiadłam w Kijowie.

Dlaczego zdecydowałaś się przyjechać do Warszawy i tu zamieszkać?

U mnie chyba zadziałał czynnik osobisty, bo moja siostra mieszkała przez dłuższy czas w Warszawie, jeszcze przed początkiem wojny – no na pewno przed początkiem wojny. Bardzo się o mnie martwiła i mnie zapraszała. Do tego mama też się tu przeprowadziła, kiedy zaczęła się wojna, więc był to taki czynnik osobisty – że miałam dokąd i do kogo jechać. Plus to blisko do Ukrainy. Zawsze myślałam, że mogę łatwo wrócić, chociaż przez te dwa lata jeszcze nie byłam w Ukrainie. Poza tym znałam już trochę to miasto, byłam tu wcześniej. I bardzo mi się spodobało, bo siostra pokazała mi Warszawę z bardzo ładnej strony. I jakoś tak wszystko się złożyło.

 

Siostra pokazała ci coś fajnego na Grochowie?

Nie, nie. Jak spacerowałyśmy, to widziałam tylko centrum – siostra pokazywała mi głównie parki. Pierwszy raz, gdy przyjechałam do Warszawy, mieszkałam w rejonie Ogrodu Saskiego, czyli głównie znałam centrum i Mokotów, gdzie wtedy mieszkała siostra. O Pradze nic nie słyszałam. Miałam tylko jedno skojarzenie – nie pamiętam nazwiska tego ukraińskiego dziennikarza, byłam na spotkaniu z nim – on pisał coś o Pradze, że to dzielnica Warszawy, i ja to zapamiętałam. I to jedyne, co wiedziałam. Teraz nie wiem dużo więcej, ale jesienią zeszłego roku byłam na jakichś warsztatach literackich w kawiarni na Pradze, rozmawialiśmy o historii dzielnicy i zaczęło mnie to ciekawić. Im dłużej tu mieszkasz, tym bardziej interesujesz się nie tylko ogólną historią miasta, ale też lokalną – swoją dzielnicą.

 

Czy zauważyłaś jakieś zmiany w tej okolicy?

W ciągu tych dwóch lat? Chyba największą zmianą było otwarcie przejścia do parku Olszynka Grochowska – to dało mi dostęp do przyrody. Może to przejście istniało już wcześniej, ale ja o nim nie wiedziałam, albo dopiero niedawno zostało otwarte. Tak aktywnie zaczęłam tam chodzić chyba z rok temu. Nie wiem, czy to jeszcze Grochów, może już Gocławek, ale to chyba największa zmiana, jaką zauważyłam. Teraz też zaczynam kojarzyć, gdzie można pójść na kawę – na przykład która kawiarnia jest fajna, której wcześniej nie znałam. Nadal odkrywam nowe miejsca, choć nie widzę jakichś większych zmian.

quote

Chyba największą zmianą było otwarcie przejścia do parku Olszynka Grochowska – to dało mi dostęp do przyrody.

Masz jakieś ulubione miejsca na Grochowie lub w okolicy?

Nie wiem, czy ulubione, ale bardzo często biegam w parku, który ma nazwę od nazwiska jakiejś osoby, nie potrafię go powtórzyć, taki mały park. Biegam tam kilka razy w tygodniu albo chodzę na spacer, robię kroki. Gdy wychodzę na spacer, to zazwyczaj nie przechodzę Grochowskiej – idę w stronę Gocławka, tam też jest mały park, są też domki jednorodzinne. Ze względu na to, że podczas biegu zwiększam dystans, to czasem dobiegam aż na Pragę, do Lidla, a potem na ulicę Mińską. Odkrywam wtedy różne uliczki, tam jest jeszcze jeden park, W ten sposób odkrywam miasto – i bardzo mi się to podoba. Czasem też wbiegam do tego małego lasku.

 

A jest jakieś miejsce kulturalne albo kawiarnia, którą lubisz?

Bardzo lubię pizzerię na Szembeka – jest tam smaczna pizza i dużo opcji wegetariańskich. I lubię tę kawiarnię przy jednej z bocznych ulic od Osowskiej – taka mała. Nie pamiętam, jak się nazywa, ale czasem tam chodzę popracować. To gdzieś przy moim domu – trochę między Szembeka a Osowską. Tam czasem jem deser albo piję mrożoną kawę. Ostatnio zaczęłam tam chodzić częściej.

 

A jeśli chodzi o miejsca kulturalne?

Miałam w planach odwiedzić Dom Sztuki już od roku, mimo że mieszkam niedaleko i codziennie tamtędy chodzę. Pokazałam to miejsce już mamie, chciałam pójść na wystawę. W końcu poszłam na set DJ-ski. Ale mam wrażenie, że im bliżej mam do jakiegoś miejsca, tym trudniej się zmotywować, by się tam wybrać. Obecnie moje życie kulturalne ogranicza się do klubu literackiego – to też w centrum, w bibliotece Poliglotka. Tam chodzę, to wszystko.

 

Dlaczego akurat Poliglotka?

Poszłam do Poliglotki, bo są tam książki w różnych językach. Najpierw zaczęłam wypożyczać, potem chodziłam na speaking club po polsku. A potem jakoś przyszło mi do głowy, żeby spróbować z klubem literackim. Poszłam, chociaż mój polski był wtedy dużo  gorszy. Ale już na pierwszym spotkaniu ludzie byli bardzo mili, przyjaźni, otwarci – i tak zaczęłam regularnie chodzić. Teraz to moje jedyne zajęcie kulturalne – czytam książki i chodzę do klubu.

 

Super to usłyszeć. To nie o Grochowie, ale mówię o tym, bo mieszkam blisko Poliglotki.

Naprawdę? 

 

Też bardzo lubię Poliglotkę – jest bardzo ładnie w środku. 

Mnie też się tam podoba, i ta okolica, Nowolipki, i jeszcze jedna ulica…

 

Nowolipie. 

Tak, Nowolipie i naprawdę rośnie tam dużo lip, tam jest bardzo ładnie. Przez długi czas tam spacerowałam, zanim trafiłam do samej biblioteki. Myślę, że tak samo może być z Grochowem – jeśli tu zostanę. Wkrótce kończy mi się umowa najmu i nie wiem, czy ją przedłużę. Ale najpierw poznajesz sklep, do którego chodzisz, potem kawiarnię, a potem dopiero miejsca kulturalne – to taki trzeci etap poznawania miasta. Bo wiadomo – potrzeby kulturalne najczęściej zaspokaja centrum. To stereotyp, ale coś w tym jest, choć sama nie jestem fanką centrum.

 

Czy czujesz się częścią lokalnej społeczności na Grochowie?

Nie sądzę. Ale to nie kwestia Grochowa czy Warszawy – raczej ogólna kwestia kulturowa. Rozmawialiśmy o tym kiedyś na spotkaniu w Poliglotce, czytając książkę meksykańskiej autorki. Tam była scena, że bohaterka zaprzyjaźniła się z sąsiadką, spotykając ją na papierosa – zaczęły się przyjaźnić i sobie pomagać. I powiedziałam wtedy, że nie wyobrażam sobie, by coś takiego wydarzyło się w moim bloku. To chyba nie kwestia narodowości, tylko kultury – ludzie są tu bardziej zamknięci. Rozumiem, że tak nie było zawsze. Na tym spotkaniu była starsza pani, która mówiła, że kiedyś wszyscy się spotykali i przyjaźnili. Teraz dla mnie kwestia przynależności do wspólnoty jest czymś bardzo osobistym. To już drugi rok mojej przymusowej emigracji. Mówi się, że drugi rok jest najtrudniejszy – nawet przy zwykłej emigracji. Staram się nawiązywać kontakty z ludźmi, ale nie mam psa ani dziecka, więc jestem wyizolowana, nie czuję się częścią wspólnoty w szerszym sensie.

 

Jakimi sprawami zajmujesz się na Grochowie, a jakimi poza nim?

Spędzam tu 80% czasu – niemal wszystko mogę robić na Grochowie. Jeśli chodzi o zakupy – nie spożywcze, tylko np. ubrania – to wolę jechać do centrum. Albo do kina – też jadę do centrum. Nie jestem nawet pewna, czy w okolicy w ogóle jest jakieś kino, a ja lubię chodzić do kina. Jakby mi ktoś pokazał kino, to byłaby krótka ścieżka do mojego serca. Mam wrażenie, że… żyję tutaj jakimś spójnym życiem. I nie liczę tu jakichś… Wypady za miasto się nie liczą, bo w każdej części Warszawy można je robić.

 

Czy Grochów to dobre miejsce do życia, czy nie? 

Myślę, że bardzo dobre. Podoba mi się tu, nawet jeśli niektóre budynki nie są może arcydziełami architektury – to jest tu po prostu przytulnie, zielono. Dla mnie to bardzo ważne. Budynki są niskie, jest kilka wyższych, ale generalnie – wzrok ma gdzie odpocząć. Miło jest przebywać w tej przestrzeni miejskiej, nie ma poczucia, że trzeba od razu uciekać do domu.

quote

Podoba mi się tu, nawet jeśli niektóre budynki nie są może arcydziełami architektury – to jest tu po prostu przytulnie, zielono.

Jak wyglądałby Grochów Twoich marzeń?

To bardziej nie o przestrzeń by chodziło, tylko o ludzi. To znaczy: więcej powodów, by tu przyjeżdżać nawet wtedy, kiedy się tu nie mieszka. Na razie to wygląda tak, że po prostu mam tu mieszkanie – mogłoby być gdziekolwiek, chociaż nie do końca. Wiadomo, że z powodów ekonomicznych i politycznych jestem tu, gdzie jestem. Ale tak naprawdę to relacje z ludźmi, z innymi, może też pracy, gdybym np. miała tu biuro, to miałoby znaczenie. Bo to, moim zdaniem, tworzy więź z miejscem.

 

Czy mogłabyś powiedzieć, czego brakuje na Grochowie, czego brakuje Tobie?

Brakuje kina, na 100%. Albo może po prostu nie wiem o jego istnieniu? Tu jest wszystko do życia. Wiem, że jest Muzeum Warszawskiej Pragi, ale jeszcze tam nie dotarłam. Ostatnio się dowiedziałam o jego istnieniu, więc mam jeszcze wymówkę.

Brakuje mi też wydarzeń, klubów, które nie koncentrują się tylko w centrum. Fajnie by było, gdyby takie rzeczy — jak warsztaty czy spotkania — działy się właśnie tutaj. 

 

Co to za kluby w centrum, to kluby na Mazowieckiej czy gdzie indziej?

Nie, zaraz powiem. U mnie było takie wydarzenia, w zasadzie dwa warsztaty, one odbywały się w Staromiejskim Domu Kultury. To dobre miejsce, ale żeby więcej takich wydarzeń odbywało się na Grochowie. I na pewno biblioteka. W bibliotece nie byłam jeszcze tutaj, muszę pójść sprawdzić, co tutaj mają. I też księgarnie, ale nie typu Empik, tylko takie lokalne. Wiem, że tam dalej już na Pradze jest taka maleńka księgarnia, gdzie odbywają się też spotkania.

Chciałabym, żeby było więcej takich miejsc, które są świadome swojej lokalności. Gdzie ludzie przychodzą nie tylko „na wydarzenie”, ale też dlatego, że to jest to miejsce.

 

Mówisz, że brakuje Ci na Grochowie takich miejsc, które mają swoje korzenie, które są ważne dla lokalnej społeczności, budują jakąś tożsamość, tak?

I bardzo ważne: żeby te miejsca nie były zamknięte. Bo jako osoba z doświadczeniem migracyjnym mam poczucie, że wiele społeczności – zawodowych albo półzawodowych – jest zamkniętych albo sprawiają takie wrażenie. Jednym z powodów, dla których długo unikałam Domu Sztuki, było przekonanie, że one są „dla swoich”. A ja siebie nie uważałam za „swoją”. I nie znałam jeszcze języka, więc co ja będę tu robić.

Ważne, żeby miejsce było zakorzenione, ale też, żeby było otwarte na doświadczenie innych, tak 50 na 50.

 

A co takie miejsce jak Dom Sztuki mogłoby zrobić, żebyś czuła się zaproszona?

Jak dowiedziałam się o Domu Sztuki, to tam było ogłoszenie o pracę i zaproszenie do wolontariatu. Złożyłam formularz, ale nie było żadnej odpowiedzi. Potem ktoś się tłumaczył, że przeoczyli. Gdyby odpowiedź przyszła szybciej, pewnie szybciej bym się zaangażowała.

 

Żebyś nie czuła się w takiej sytuacji, że nie odpowiadają, bo coś jest z Tobą nie tak.

I to się wiąże też z moimi obecnymi doświadczeniami w szukaniu pracy. Milczenie rekruterów jest mi dobrze znane. I choć wiem, że nie można tego brać do siebie – to i tak się bierze. Zresztą w biznesie reagują szybciej, bo jesteś potencjalnym klientem, więc kontaktują się z tobą natychmiast.

Ale trzeba zawsze zrobić pierwszy krok. Z Poliglotką udało się niemal od razu, ale też tam to ja się zainteresowałam, niż zaprosiła mnie biblioteka.

 

A Twoje relacje z sąsiadami? Czy to się jakoś zmienia, odkąd przyjechałaś?

Nic się nie zmieniło. Może to dlatego, że mam słabą pamięć do twarzy? Nawet jeśli spotkam kogoś na klatce, to nie jestem pewna, czy to sąsiad z mojego piętra. Prędzej kojarzę ludzi z kawiarni albo pizzerii na rogu. Chociaż nie prowadzimy rozmów – ale czuję, że byłoby łatwiej nawiązać tam kontakt niż z sąsiadami.

Było małżeństwo z pieskiem, których rozpoznawałam,  chyba Ukraińcy albo Białorusini, rozmawiali w jednym z tych języków. Ale niedawno się wyprowadzili. To mogła być szansa na znajomość… ale nie zdążyło się rozwinąć.

Czy zdarzają się sytuacje w Twoim budynku, że ludzie się wyprowadzają?

Nie, myślę, że nie.

A czy zdarzyło Ci się spotkać z uprzedzeniami jako Ukrainka?

Myślę, że nie, nie ma uprzedzeń, ale też mało komunikuję się z innymi ludźmi. Ja nawet jak biegam, to nie wszyscy odpowiadają na moje „hello”, co dla mnie trochę dramatyczne po pobycie w Charkowie czy Kijowie, no dramatyczne to za duże słowo, ale ludzie nie zawsze się witają.

Ja mam też taki zwyczaj, że jak idę na spacer, to dzwonię do przyjaciół w Ukrainie i rozmawiam z nimi po ukraińsku przez telefon. Ostatnio czasem zaczęłam się też bać mówić po ukraińsku w przestrzeni publicznej, jakoś po wyborach, jak ktoś usłyszy, że mówię po głośno nie po polsku, to że będę mieć jakieś problemy. Nie mam na to żadnych dowodów — po prostu po wyborach pojawił się taki lęk. Dlatego kiedy jestem sama, staram się mówić po polsku.

quote

Ostatnio czasem zaczęłam się też bać mówić po ukraińsku w przestrzeni publicznej.

OK, a z drugiej strony? Czy pamiętasz sytuacje solidarności, wsparcia od ludzi?

Ciężko powiedzieć w takiej bezpośredniej komunikacji, ale widzę ukraińską flagę, serduszko w kolorach flagi, napis „rozmawiamy po ukraińsku” na witrynie. I to mi daje jakiś wewnętrzny spokój. Czuję, że nie jestem tu całkiem obca, że jestem tu mile widziana. Choć tych flag jest dziś zdecydowanie mniej niż kiedy przyjechałam na początku wojny.

 

Ostatni blok to miejsca i lokalność. Czy przychodzą Ci do głowy miejsca na Grochowie, które mają dla Ciebie osobiste znaczenie?

Ja mam bardzo przestrzenną pamięć w tym sensie, że jak idę i z kimś rozmawiam, to pamiętam to miejsce i ulice „mówią” głosami bliskich. Jak o nich myślę, to przychodzą mi do głowy miejsca, gdzie rozmawiałam z mamą. Ławeczka, przy której rozmawiałam z chłopakiem, kiedy się poznawaliśmy. Sklep, gdzie robiliśmy zakupy przed wyjazdem. 

Jak mama wraca z pracy, to idziemy do parku. Z chłopakiem też chodzimy, żeby poczuć się jak w lesie. I potem jak odwiedzam te miejsca sama, wspominam fragmenty rozmów czy po prostu nastrój, i mnie przez to dzielnica powoli staje się takim ciepłym miejsce.

 

A do jakich chodzisz parków?

Do dwóch, sprawdzę na mapie, jak się nazywają. Józefa Polińskiego, tam często chodzę z mamą i tam biegam. Jest też park…

To tak tylko wtrącę, że bardzo podobają mi się polskie parki, bo one przypominają las, jest w nich bardzo mało infrastruktury, to znaczy tylko ta, która jest naprawdę potrzebna. To mi się bardzo podoba, w porównaniu z Kijowem czy Charkowem, tam jest budka na budce.

Jest też park Praskiego Obwodu Armii Krajowej, to na Grochowskiej, taki nieduży. I jeszcze w park Leśnika, to bardziej w stronę Gocławka. On też jest nieduży, ale jest tam kort tenisowy, na który bardzo bym chciała kiedyś pójść.

 

A jeszcze jakieś miejsca, które mają dla Ciebie osobiste znaczenie?

Koza Café. Mnie podoba się jeszcze, to nie w tę stronę, ale podobają mi się nazwy warszawskich ulic. Na Grochowie podoba mi się ulica Szklanych Domów albo Romea i Julii. I jak tam spaceruje, to zwracam uwagę i zapamiętuję, czasem fotografuję. Okolica Szklanych Domów bardzo mi się podoba, tam jeszcze szczególna atmosfera prowincjonalnego miasta. Trochę przypomina Ukrainę.

quote

Okolica Szklanych Domów bardzo mi się podoba, tam jeszcze szczególna atmosfera prowincjonalnego miasta. Trochę przypomina Ukrainę.

A są jakieś miejsca, które znikły, odkąd tu mieszkasz?

Tak to nie wiem, jestem tu za krótko.

 

Czy na Grochowie Twoim zdaniem są miejsca ważne dla społeczności ukraińskiej?

Ratusz na Pradze, przynajmniej dla mnie, to jedno z pierwszych miejsc, do których poszłam, jak tylko przyjechałam, żeby dostać UKR-PESEL. To takie kwestie biurokratyczne. A tak to nie wiem, Ukraińcy lubią parki, ale też, to może będzie stereotyp, ale Ukraińcy lubią spędzać czas w kawiarniach, takie miejsca są dla nas ważne. Ale brakuje mi informacji, żeby powiedzieć na pewno. Zwłaszcza że ja w parkach rzadko słyszę język ukraiński czy rosyjski, co jest dla mnie dziwne.

 

A w kawiarniach?

Ja nie spędzam tam dużo czasu, ale czasem słyszę ukraiński i rosyjski.

 

Ale nie wiesz o miejscach skupionych na kulturze ukraińskiej?

Nie wiem. Na Muranowie jest Ukraiński Dom, ale tutaj nie wiem. Dla mnie miejsca dla Ukraińców to z jednej strony coś dobrego, ale z drugiej to takie zamykanie się ze sobą. Dlatego ja się na tym nie skupiam. Na tym etapie swojego życia chcę stworzyć lub dołączyć do społeczności, które są otwarte na doświadczenia innych i nie ograniczają się do narodowości. To mi bardzo pomagało na początku, kiedy wybuchła wojna, ale wojna jest nie tylko w Ukrainie. Jest wiele innych narodów, dlatego dla mnie ważna jest dla mnie otwartość. Na Pradze-Północ, zapomniałam, jak się nazywa to miejsce, ale w stylu Staromiejskiego Domu Kultury, i tam były warsztaty dziennikarskie dla Ukraińców. Teraz z powodu pracy nie daję rady tam chodzić, ale tam były takie spotkania integracyjne. Integracyjne to OK, ale żeby tylko dla Ukraińców, to nie jest perspektywiczne.

 

Czy uważasz, że Grochów odróżnia się od innych miejsc w Warszawie?

Tak, bardzo, tu można bardzo dużo powiedzieć. Ja dużo spaceruję po Warszawie, nie tylko po Grochowie, ale na przykład w weekendy jedziemy z chłopakiem pospacerować na Mokotów, na Saską Kępę, ostatnio z siostrą pojechałam na Młociny, też na Żoliborz. I Grochów nie przypomina żadnego z tych miejsc, nawet wliczając centrum. To nie ma takiego… Jak na przykład spacerujesz po Saskiej Kępie albo Mokotowie, czujesz rytm wielkiego miasta, choć to okolice spokojne, zielone, ale czujesz, że to jest miejsce dla ludzi, którzy mają pieniądze. Grochów jest pod tym względem bardziej demokratyczny, spokojny, troszeczkę podobny do sypialni miasta, ale w dobrym sensie. Ludzie po prostu tutaj żyją swoim życiem. No, znowu, gdyby była tu…, gdybym odkryła dla siebie jeszcze bibliotekę i gdyby było jeszcze kilka ładnych księgarni, to dla mnie byłoby to idealne miejsce. Bo tutaj, no, znowu, dzięki temu lasowi, jest ten mój klimat, no, miasto, które ma… no, jakiś taki szczególny wajb. Żadne z tych miejsc w dzielnicach, w których byłam w Warszawie, nie ma takiego uczucia, a tu – jest trochę jak w domu.

 

To bardzo ciekawe, bo chciałam o to zapytać – czy Grochów jest dla Ciebie domem? I co to dla Ciebie znaczy?

To bardzo ważne pytanie. Rozmawiałam o tym kiedyś z koleżanką, ona jest terapeutką, i powiedziała mi, że to trochę jak syndrom sztokholmski – im bardziej podoba mi się  Warszawa, tym mniej czuję się tu jak w domu, dlatego że jestem z innego środowiska, i miejskiego, i pozamiejskiego. Ale jeśli pominąć tę psychologiczną stronę, to chyba – ze wszystkich dzielnic Warszawy – to właśnie tutaj najbardziej czuję się jak w domu. Czuję się tu bezpieczna. Wbrew tym odczuciom, o których niedawno wspominałam – o głośnym mówieniu po ukraińsku. Kiedy nie mówię, to czuję się tutaj bezpiecznie, chociaż słyszałam różne historie. Wiesz, takie jak na tych warsztatach o Pradze, gdzie wymienialiśmy się doświadczeniami. Więc to zależy od tego, jak wyglądasz, ile masz lat i tak dalej. Osobiście – mnie jest tu komfortowo, przytulnie i bezpiecznie. I dla mnie to… Teraz wydaje mi się to taką bardzo utopijne, że gdzieś tam będę miała dom. Ale tutaj chyba jestem do tego najbliżej.

 

Super. Bardzo dziękuję. Bardzo dziękuję. To będzie bardzo, bardzo ciekawe.

Chcesz podzielić się swoim wspomnieniem?

Kliknij i zgłoś tekst! Skontaktujemy się z Tobą, żeby omówić jego publikację.


Dostępność zbiorów

Zbiory są dostępne w ramach licencji Creative Commons BY-SA 4.0. Oznacza to, że możesz z nich korzystać, ale musisz wskazać autorstwo tekstu oraz jego źródło: Grochowskie Archiwum Społeczne. Szczegóły na temat licencji znajdziesz tutaj ⇒


Wzór przypisu

Liubov Kuidiba, rozm. przeprowadziła Justyna Szymańska, Grochów jest demokratyczny, Warszawa 2025, Grochowskie Archiwum Społeczne.

Powiązane

Odkrywaj grochowskie historie

Przejdź do zbiorów