Mateusz Kaczyński
W kanciastym parku. Moich kilka słów o parku Znicza
Data napisania
2024
Tagi
Wczesne lata dziewięćdziesiąte zapisały się w historii Polski wyjątkowo, ale dla mnie były po prostu czasem dzieciństwa — zerówki i szkoły podstawowej. To wtedy zamieszkałam w sąsiedztwie parku Znicza, na nowo powstałym osiedlu. Było pełne piachu i gruzu. Zieleń jeszcze na nie nie zawitała.
Przez park wiodła trasa, którą rodzice i dziadkowie odprowadzali mnie do przedszkola. Tędy chodziliśmy razem, by zrobić zakupy na bazarze Szembeka. Dzisiaj zdarza mi się zabierać tam psa na spacer, kiedy odwiedzam rodziców.
Park swoim kształtem przypomina figurę romboidalną, dlatego zawsze kojarzył mi się z latawcem. Tę geometryczną zagadkę z dzieciństwa udało mi się rozwiązać zupełnym przypadkiem przy okazji lektury książki o warszawskich fortyfikacjach. Kiedy ją wertowałem, w pewnym momencie moją uwagę przykuła fotografia z rozbiórki fortu.
Zaraz, zaraz! — pomyślałem. To przecież nie może być moja rodzinna okolica! A jednak się myliłem. Fort XIA Twierdzy Warszawa istniał tutaj do lat trzydziestych dwudziestego wieku. Robotnicy i wojskowi upamiętnieni na zdjęciu stali na stercie ziemi i cegieł. Po umocnieniach nie było żadnego śladu. Tymczasem fort był nie byle jaki. Gdybyśmy nanieśli jego kontury na współczesną mapę Grochowa, to przecinałaby go w połowie ulica Ostrobramska. Swoim obszarem sięgał od zakładów Rawaru aż po park Znicza. A więc park leży na jednej z krawędzi fortu.
31 stycznia 1909 roku wydano rozkaz o likwidacji Twierdzy Warszawa, a właściwie jej zewnętrznych fortów otaczających stolicę pierścieniem. Jednym z nich był właśnie Fort XIA. Zlikwidowano go w 1913 roku, a resztki usunięto w latach trzydziestych. W ten sposób odzyskano tereny dawnej wsi pod nową część Grochowa — Górki Grochowskie. Rozparcelowane grunty przeznaczono pod budowę domów Oficerskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Grochów. Mieszkali w nich wojskowi, których przeniesiono do Warszawy z Wilna. Do ichniejszych stron nawiązują nazwy ulic jak Filomatów, Perkuna czy moja rodzinna Gedymina. O mieszkańcach Górek Grochowskich przypomina kamień ustawiony w rogu parku Znicza. Wielu z nich zostało zamordowanych podczas II wojny światowej. W czasach szkoły podstawowej regularnie przychodziliśmy tam z klasą, żeby posprzątać pomnik i zostawić przed nim znicze.
W jednym ze wspomnianych domów kolonii oficerskiej mieszkała pani Danuta Szkutnik. Spędziła w nim całe życie. Kiedyś, latem, zaprosiła mnie do siebie. Najpierw oprowadziła mnie po przepięknym, kolorowym od kwiatów ogrodzie. Później usiedliśmy do rozmowy. Jej tata był jednym z oficerów, który został odznaczony w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Dzięki zasługom na froncie mógł łatwiej kupić działkę pod budowę domu. Okolica rozbudowywała się stopniowo, na początku były tam jedynie place podzielone na działki.
Dom pani Danuty spłonął podczas wojny. Z pożaru ocalał jedynie święty obraz i figurka Matki Bożej, które pokazał mi podczas rozmowy. Kiedy pani Danuta wróciła do domu po wojnie, przedmioty leżały w błocie, pilnował ich jej pies. Trzeba było zaczynać wszystko od nowa. Powstał nowy dom, w którym moja rozmówczyni mieszkała do śmierci. Zmarła kilka lat temu w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat.
Park Znicza jest pełen moich osobistych wspomnień.
Park Znicza jest pełen moich osobistych wspomnień. Pamiętam go od dzieciństwa, a konkretnie od zerówki. Wtedy, czyli w 1992 roku, był znacznie gęściej zarośnięty i zadrzewiony niż dziś. Przy głównej alei znajdowało się klepisko, które czasem odgrywało rolę boiska, a czasem zmieniało się w wielką błotnistą kałużę do taplania. W suche dni bardzo się tam kurzyło. Razem z dziadkiem Januszem stawaliśmy pośrodku połaci gołej ziemi, żeby rzucać żółtym bumerangiem z plastiku.
Tuż za klepiskiem rosła, i na szczęście wciąż rośnie, potężna topola. Pod drzewem była górka, z której w śnieżne zimy zjeżdżaliśmy na sankach albo na jabłuszkach. Wtedy wydawała mi się niemiłosiernie wysoka. Kiedy stałem na jej szczycie, myślałem, że widzę stamtąd cały Grochów. W oddali spośród bloków na Łukowskiej wyłaniał się fragment wieży kościoła z placu Szembeka. Z drugiej strony za drzewami widziałem ścianę budynku stacji transformatorowej, która nieustannie pracowała. Z niewiadomych powodów zawsze chciałem spędzić w niej sylwestrową noc.
Poza topolą najważniejszym drzewem w parku jest dla mnie niepozorna śliwa mirabelka. Właściwie to dwie śliwy rosnące obok siebie. Nie potrafię sobie przypomnieć, na którą wielokrotnie wspinaliśmy się z moim przedszkolnym kolegą Pawłem i jego siostrą Magdą. Założę więc, że na obydwie. Ich poskręcane gałęzie rosną blisko ziemi, dlatego łatwo się na nie wchodzi. Jako chłopiec nie byłem zbyt sprawny, ale wejście na mirabelkę nie stanowiło problemu. Wiosną śliwy pięknie zakwitały, a z ich białych kwiatów wydobywał się obrzydliwie słodki zapach. Równie obficie owocowały. Dziesiątki małych żółtych mirabelek świetnie sprawdzały się jako amunicja przeciwko kolegom podczas zabawy w wojnę. Dojrzałe owoce spadały na ziemię. Pamiętam, że lubiłem je rozdeptywać. Teraz wiem, że można je także jeść i robić z nich przetwory.
Pod mirabelką doszło niedawno do nieoczekiwanego spotkania. Pewnego grudniowego wieczora poszedłem do parku z psem. Momo, moja nie do końca rasowa sunia, podbiegła pod śliwę i zaczęła hasać z ogromnym huskym. Po chwili podszedł do mnie jego ponad dwumetrowy właściciel. Zaczęliśmy rozmawiać o psach, ale szybko zeszło na muzykę. Okazało się, że stoi przede mną mój ulubiony didżej!
Przyznałem, że o jego występach zawsze dowiaduję się o jeden dzień za późno, więc na żywo widziałem go tylko raz — w klubie, który już nie istnieje. Wówczas po występie staliśmy uśmiechnięci przy barze. Pan Jacek zagrał świetnie! Podziękowałem mu. W parku przeszliśmy na ty.
Park Znicza to ulubione miejsce psich spacerów. Na miejscu dawnego klepiska powstały zygzakowate wzniesienia. Momo uwielbia się tam ganiać z innymi psami. Kiedy rozpędza się i pełnym locie, przeskakuje z górki na górkę, wygląda jak gepard. Lubi także węszyć na górce przy wejściu, którą gęsto porasta nawłoć. Choć na wiosnę służby zawsze ją usuwają, i tak uparcie odrasta.
Kilkanaście lat temu miejscy urzędnicy postanowili zrewitalizować park Znicza. Rewitalizacja w wydaniu pierwszej dekady XXI wieku to jednak kłopotliwe słowo.
Kilkanaście lat temu miejscy urzędnicy postanowili zrewitalizować park Znicza. Rewitalizacja w wydaniu pierwszej dekady XXI wieku to jednak kłopotliwe słowo. Lepsze wrogiem dobrego — nowocześnie było zaorać i wybetonować, zamiast naprawić czy delikatnie ulepszyć. Do momentu transformacji park Znicza był zwykłym zieleńcem z górką, gęstymi chaszczami i ścieżkami wydeptanymi przez pieszych. W krzakach bawiły się dzieci, a na nielicznych ławkach winko popijali pijaczkowie (i to w różnym wieku — sam po raz pierwszy alkoholu spróbowałem właśnie w parku Znicza. Razem z Pawłem i Maćkiem na parkowej ławce rozpracowaliśmy butelkę komandosa, zagryzając jeszcze ciepłym chlebem. Był to akurat początek roku szkolnego w liceum, piękna jesień. Któryś z nas powiedział: „To jest życie”).
Przed rewitalizacją park nie różnił się niczym szczególnym od innych. Projekt zakładał jego całkowitą przemianę: ogrodzenie terenu, zainstalowanie ogromnej świecącej fontanny, wydzielenie placu zabaw, a także liczne nasadzenia, ale kosztem pięknych i zdrowych drzew. Był też pomysł, aby zakazać wstępu do parku psom. Niektóre koncepty były bardzo dobre, inne wzbudziły sprzeciw mieszkańców. Nie podobał im się zwłaszcza plan wycięcia ogromnych starych topoli, bzów okalających park, zlikwidowanie górki, wykluczenie piesków, a także mało przemyślany wybór roślin (zresztą z większości drobnych krzewinek, które wówczas posadzono, nic nie zostało). Bywalcy parku napisali petycję, zebrali podpisy i udało się obronić większość drzew oraz wywalczyć prawo wstępu dla czworonogów. Źle dobrane rośliny z czasem zanikły i na ich miejscu posadzono piękne róże, kosmosy, tawułki, liliowce, jeżówki. Mają się całkiem dobrze, a przy tym wniosły kolor i zapach w monotonię pierwotnego założenia.
Przed modernizacją park Znicza nie należał do najbezpieczniejszych. Gdy byłem w podstawówce, nie lubiłem się tam zapuszczać. Było w nim ciemno, świeciło zaledwie kilka starych latarni. Zdarzały się też wieczorne kradzieże. W każdej chwili z gęstych krzaków mógł wyskoczyć pijak albo złodziej. Pewnego wieczoru nie miałem farta. Tuż po wyjściu z parku straciłem swój pierwszy telefon komórkowy.
Park Znicza nocą, fot. Dariusz Kowalczyk, Warszawa 2017, Grochowskie Archiwum Społeczne.
Park Znicza nocąW drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych komórki nie były tak powszechne jak dziś. Stanowiły wtedy łakomy kąsek dla złodziei. Szedłem chyba do Promenady, gdy po drodze przyuważył mnie miejscowy dresik i podbiegł z prośbą, żebym pokazał mu, co mam w ręku. Odpowiedziałem, że nic, i uciekłem do klatki w jednym z bloków przy Łukowskiej. Rzezimieszek znał niestety kod dostępu do drzwi, więc wkrótce spotkaliśmy się obok windy. Nie miałem wyboru i musiałem się pożegnać z telefonem. Nie była to przyjemna przygoda, więc nie życzyłem złodziejowi dobrze. Kilkanaście lat później minęliśmy się na jednej z okołoparkowych uliczek — mężczyzna przemieszczał się na wózku inwalidzkim. Zrobiło mi się głupio, nie zasługiwał na taką surową sprawiedliwość dziejową.
O ile z klatką schodową wspomnianego bloku mam raczej niemiłe wspomnienia, o tyle inne zabudowania znajdujące się wokół parku zawsze budziły moją ciekawość. Park Znicza otacza bowiem architektoniczny miszmasz. Większość budynków to oficerskie domy o modernistycznych bryłach. Niektóre przebudowano i otynkowano w jaskrawych kolorach, na innych można wciąż dostrzec ślady po kulach.
Najciekawsza, ale i najsmutniejsza jest wspaniała willa na rogu ulic Znicza i Filomatów. Podobno została nawet wpisana do rejestru zabytków. Od kilku lat biały budynek stoi opuszczony, a na fasadzie pojawiła się tabliczka ostrzegająca przed zawaleniem. Niszczeje od czasu śmierci jego mieszkańców. Spadkobiercy usiłowali go sprzedać, ale jako że dom stał się zabytkiem, zapewne okazało się to trudne. Zamknęli go więc na cztery spusty i czekają, aż się całkiem rozpadnie. Na sam grunt z pewnością szybko znajdą nabywców. Działka systematycznie zarasta dziką zielenią, w willi wybito już część szyb, zapada się dach, odpada tynk. Piękny niegdyś obiekt zamienia się w ruderę. Prawdopodobnie podzieli losu kilku okolicznych budynków, które wyburzono pod budowę kameralnych, ale wyjątkowo nudnych bloczków mieszkalnych.
Znacznie ciekawiej prezentują się jednorodzinne domki w dalszej części ulicy Filomatów. Przypominają ustawione obok siebie trójkąty. Skośne sylwetki domów są bardzo spójne i nowoczesne, mimo że wybudowano je w latach osiemdziesiątych. Lubię między nimi spacerować. Czuję się wtedy, jakbym przeniósł się do Skandynawii. Kwartał kanciastych domów zajmuje bardzo nieregularny teren. Do niektórych posesji można się dostać jedynie od strony boiska szkolnego, które mieści się kilka ulic dalej nieopodal parku. Osiedle jest bardzo charakterystyczne i bardzo się wyróżnia, między innymi kolorystyką. Wszystkie budynki są żółto-beżowe, a ich dawniej czerwone dachy już lekko pordzewiały. Na ścianie jednego z narożnych domów ktoś wysprejował napis: „Konglomerat pozytywnych myśli”. Nikt go jeszcze nie zmył. Może dzięki temu ta część parkowej okolicy budzi dobre skojarzenia?
Ulice wokół parku zmieniają się nie do poznania. Opuszczone domy niestety dogorywają, a na sprzedanych już posesjach wyrastają nowe bloki mieszkalne. Ich nazwy świadczą o fantazji deweloperów, którzy ewidentnie inspirowali się starożytnym Rzymem, względnie astronomią (Villa Mars, Villa Jowisz i Villa Saturn). Park Znicza również ewoluuje. Bez rosnący dookoła ogrodzenia zagęścił się i zmienił w ścianę zieleni, która wiosną i latem szczelnie zasłania niektóre krawędzie parku. Przy dobrej pogodzie łąka z minigórkami staje się świetnym miejscem na pikniki. Nie brakuje na niej odwiedzających park ludzi, którzy rozkładają koce, opalają się, odpoczywają. Furorę robi także fontanna, w której mimo zakazu kąpieli niebywale chętnie moczą się dzieci. Taki jest dziś. Co przyniesie jutro, nie wiem…
Mateusz Kaczyński — z zawodu tłumacz, z pasji varsavianista. Rodowity warszawiak. Autor przewodnika Spacer po Warszawie. Współtworzył blog „Pańska Skórka”. W Radio Kapitał prowadzi audycję „Kaczyński o Warszawie”. Publikuje w magazynie „Stolica”.
Chcesz podzielić się swoim wspomnieniem?
Kliknij i zgłoś tekst! Skontaktujemy się z Tobą, żeby omówić jego publikację.
Dostępność zbiorów
Zbiory są dostępne w ramach licencji Creative Commons BY-SA 4.0. Oznacza to, że możesz z nich korzystać, ale musisz wskazać autorstwo tekstu oraz jego źródło: Grochowskie Archiwum Społeczne. Szczegóły na temat licencji znajdziesz tutaj ⇒
Wzór przypisu
Mateusz Kaczyński, W kanciastym parku. Moich kilka słów o parku Znicza, Warszawa 2024, Grochowskie Archiwum Społeczne.
Wspomnienie
Wspomnienie
Wspomnienie
Wspomnienie
Odkrywaj grochowskie historie
Przejdź do zbiorów